Type O Negative – pierwsza polska biografia ( część 4 )

Oliwy do ognia dolewał fakt istnienia także takich utworów, jak wspominany wcześniej „Jezus Hitler” z repertuaru Carnivore, czy dzieło z debiutanckiego krążka „Negatywnych” – „Der Untermench” (w wolnym tłumaczeniu – „Podczłowiek” – terminologia propagandy stosowana w czasie istnienia III Rzeszy Niemieckiej w celu określenia osobnika pochodzenia niearyjskiego, a przez to będącego zagrożeniem dla czystości rasy). Tak więc sami muzycy, jak i holenderski przedstawiciel firmy Roadrunner, dostawali listy z pogróżkami. Bywało też, że występy grupy były przerywane przez alarmy bombowe. Po latach Peter w ten sposób ustosunkował się do tych kwestii: Myślę, że byłem kiedyś bardziej ignorancki, niż teraz. Mówiłem rzeczy, o których nie miałem bladego pojęcia. Używałem słowa „podczłowiek”, ale nie wiedziałem, że robiłem to w nieodpowiednich sytuacjach i niewłaściwych miejscach – tak było naprawdę. Nagraliśmy kiedyś z Carnivore kawałek „The Subhuman”. Z niego powstał później tytuł do utworu „Der Untermench”. Pracowałem wówczas w parku i ciągle obserwowałem handlarzy narkotykami, którzy sprzedawali dzieciom różne gówno. Niszczyli życie tym dzieciakom. Właśnie tego słowa chciałem użyć do ich określenia. Ale każdy kij ma dwa końce. Wkrótce zaczęto nazywać mnie nazistą. Lecz do tego można się przyzwyczaić. W różnych miejscach różnie o nas mówią. W Skandynawii ktoś kiedyś nazwał nas black metalowcami. Nie ukrywam jednak, że image naszego zespołu z tego okresu nie wszystkim musiał się podobać i jakiś czas temu zaprzestaliśmy prowokować w ten sposób, stało się to zbyt irytujące i stresujące zarazem. Trudno jest jednak nie identyfikować się z „Jesus Hitler”, „Race War” czy „Suck My Dick”, skoro takie słowa wykrzykuje się ze sceny. W innym wywiadzie z 1999 roku wspominał: Byliśmy wielokrotnie posądzani o popieranie faszyzmu. To było cholernie przykre. Nadal wielu nam to zarzuca. A przecież nawet jeśli w tamtych czasach popieralibyśmy jakieś idee, to teraz przecież nie ma to znaczenia! Jestem innym człowiekiem, zmieniłem się. To, co miało miejsce kiedyś, nie powinno mieć aż takiego znaczenia w tej chwili!

Po kontrowersyjnym debiucie i pierwszych koncertach zespół nie zamierzał przestać szokować. 17 maja 1992 roku ukazała się nowa płyta – „The Origin Of The Feces (Not Live At Brighton Beach)”. Tytuł albumu w wolnym tłumaczeniu brzmi „Pochodzenie Kału” – zgodnie z nazwą, całość została ozdobiona wysublimowaną okładką, na której dostrzegamy… odbyt. Oczywiście jest to zdjęcie „siedzenia” samego Petera Steele'a, który z radością wyznał podczas jednego z wywiadów, że na okładce płyty znajduje się jego lepsza strona. Cześć sklepów muzycznych, przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, Niemczech i na Wyspach Brytyjskich, ze względu na kontrowersyjną i niesmaczną okładkę odmówiła sprzedaży płyty. Żeby uratować przedsięwzięcie od finansowej klapy, krążek został w niedługim czasie od momentu ukazania się wznowiony z okładką zastępczą, a tym samym „bezpieczniejszą” pod względem medialnym – znalazły się na niej tańczące kościotrupy.
Na samej okładce kontrowersje się nie skończyły. Wewnątrz wkładki dołączonej do płyty znalazły się cztery zdjęcia połączone ze sobą w formie plakatu – przedstawiały kolejno żyletkę, pistolet, szubienicę i tabletki – cztery sposoby na popełnienie samobójstwa. Całość została wdzięcznie podpisana, nawiązując przy tym do tekstu utworu „Gravitational Constant: G = 6. 67…” z pierwszej płyty TON: Wyraź siebie – po prostu powiedz tak. Jakby tego było mało, we wkładce znalazły się również zdjęcia twarzy muzyków TON pokrytych fekaliami.
Na nowej płycie, która ze względu na skąpą ilość utworów bardziej przypominała typowy minialbum niż regularne wydawnictwo, znalazło się kilka utworów z debiutu z lekko zmienionymi w stosunku do pierwszej płyty aranżacjami i brzmieniem. Oprócz odgrzewanych kompozycji autorskich, na płycie znalazła się jedna przeróbka: cover hendriksowskiego „Hey Joe” – tutaj odpowiednio zmienionego na „Hey Pete”. Materiał nie został nagrany na żywo, o czym wyraźnie informuje okładka, ale w piwnicznym studio nagraniowym Josha za dwa tysiące dolarów. Odgłosy publiczności, które miały wskazywać, że mamy do czynienia z koncertówką, zostały dodane sztucznie. Po latach Peter z rozbrajającą szczerością wyznał, że album ten ukazał się tylko i wyłącznie ze względu na to, że zespół musiał wywiązać się z kontraktu podpisanego z Roadrunnerem. Chcieliśmy po prostu orżnąć wytwórnię – stwierdził.
Przed wydaniem trzeciego regularnego albumu studyjnego, który podobno pierwotnie miał nosić tytuł „Things Worse Than Death (And Other Acts Of God)”, Peter szumnie zapowiadał go w następujący sposób: Ta płyta będzie gorsza niż wszystko, co do tej pory zrobiliśmy. Jeśli dotąd nas tolerowaliście, po tym albumie zaczniecie nas nienawidzić. I pamiętajcie – robimy to tylko i wyłącznie dla pieniędzy! Jeśli macie ochotę zabrać się z nami na przejażdżkę i pośmiać się z nami albo z nas, to zapraszamy – byle byście nam zapłacili! Jak się miało wkrótce okazać, najnowsze dzieło TON stało się zarówno sukcesem komercyjnym, jak i artystycznym, dzięki czemu zespół Steele’a nie tylko trafił na szczyty metalowych list „przebojów”, ale przede wszystkim zyskał wierną rzeszę dziesiątków tysięcy nowych słuchaczy na całym świecie.

Początek lat 90. to dla muzyki metalowej prawdziwy złoty okres. Klasyczny heavy metal tracił na znaczeniu na rzecz grup thrashmetalowych, takich jak Metallica, Slayer, Kreator, Megadeth czy Sodom, w Europie i w Stanach Zjednoczonych na dobre rozwinął się death metal, powstawało także coraz więcej załóg blackmetalowych, prezentujących poprzez swoją twórczość najbardziej ekstremalną twarz gatunku. Wiele grup z kręgu klasycznego, progresywnego czy atmosferycznego rocka wydawało coraz słabsze płyty (np. Marillion, Deep Purple) lub przestawało istnieć (Queen po genialnym albumie „Innuendo”, Guns’n’Roses po „Spaghetti Incident”). Między ekstremum a rockiem klasycznym powstała luka, którą postanowiły wypełnić właśnie takie zespoły jak Type O Negative, dając słuchaczowi zarówno metalowy ciężar, jak i gotycką, klimatyczną poetykę, odnosząc się przy tym niejednokrotnie do klasycznych odmian rocka.
Wiele z zespołów metalowych lat 90. ewoluowało stylistycznie, przechodząc przy tym radykalne przemiany – proces ten chyba najbardziej dotknął zespoły ze sceny europejskiej, które u progu swojej kariery posługiwały się blackmetalowymi lub death/doomowymi środkami stylistycznymi, żeby potem złagodzić swoje brzmienie i zwrócić się właśnie ku estetyce klimatycznego metalu.
Należy przy tej okazji wspomnieć o kilku zespołach, które okazały się być najbardziej reprezentatywne dla całego klimatycznego nurtu – Tiamat, Moonspell, My Dying Bride, Anathema czy Paradise Lost. Moonspell rozpoczął swoją karierę od względnie melodyjnego black metalu (minialbumy „Goat On Fire / Wolves From The Fog” i „Under The Moonspell” – 1994 r.), żeby potem wykonywać melodyjny metal gotycki, często o wampirycznym zabarwieniu (płyty „Wolfheart” – 1995 r. i „Irreligious” – 1996 r.) z elementami muzyki elektronicznej i industrialnej. Szwedzki Tiamat (który początkowo nosił nazwę Treblinka) zaczynał od typowego klasycznego, a przy tym topornego w ich wykonaniu, death metalu („Sumerian Cry” – 1990 r.), na następnych wydawnictwach zaprowadził death metal w bardziej wysublimowane rejony („Clouds” – 1992 r.), żeby w roku 1994 osiągnąć szczyt muzycznej finezji z iście pinkfloydowskim klimatem, pod postacią wspaniałego albumu „Wildhoney”. My Dying Bride, Anathema i Paradise Lost zaczynały od death/doom metalu, a na przestrzeni 20 lat kariery każdy z nich rozwijał się – już po pierwszych latach istnienia – w stronę metalu klimatycznego o gotyckim zabarwieniu. Nieobce im były także eksperymenty z muzyką elektroniczną.

Każda z wyżej wymienionych grup posiadała ambicje muzyczne, które ukierunkowywały je na odmienne od ich początków muzyczne ścieżki. Każdy ze wspomnianych zespołów miał do zaprezentowania odrębny i ławo rozpoznawalny styl, przechodząc ewolucję od form prymitywnych do bardziej złożonych, progresywnych i klimatycznych zarazem. Ten sam proces dotknął również Type O Negative – nie wiadomo po dziś dzień, czy ich przemiana była wynikiem chłodnej kalkulacji finansowej Steele’a, czy naturalnym etapem rozwoju jego muzycznej emocjonalności. Jedno jest natomiast pewne – zmiana estetyki wyszła zespołowi na dobre. „Slow, Deep and Hard” i „Bloody Kisses” dzieli stylistyczna przepaść. „Slow…” był tworzony przez Steele’a z myślą o zupełnie innej grupie, natomiast „Krwawe pocałunki” przynoszą muzykę daleką od hardcore’u i punku. W roku 1993 Type O Negatvie radykalnie zmienił swoje oblicze – choć na przestrzeni kolejnych lat w kilku kompozycjach zespół jeszcze niejednokrotnie przypomni sobie i fanom o swoim core’owym rodowodzie. Od „Bloody Kisses” począwszy zespół Steele’a przestał być jednym z wielu typowo buńczucznych, rozkrzyczanych zachodnich kapel, a stał się zespołem wyrafinowanym, tworzącym w bardziej „europejskiej” niż „amerykańskiej” stylistyce.
Pomysł Petera był trafiony i na czasie, gwarantując znacznie szersze grono potencjalnych odbiorców. Teksty o miłości, śmierci, seksie, samotności i lękach zostały przez Steele’a ubrane w dźwięki z jednej strony bardzo melodyjne i przystępne (a tym samym wpadające w ucho), ale z drugiej – czerpiące z bogatej tradycji doom metalu, gotyku i industrialu (kłania się jeden z ulubionych zespołów Petera, Laibach). Do tego dochodził charakterystyczny, głęboki, niski głos lidera oraz klawisze Josha, często imitujące kościelne organy. Wszystkie te elementy musiały w tamtym czasie „zaskoczyć” i się spodobać. Utwory z najnowszej płyty, takie jak „Christian Woman” czy „Black No. 1 (Little Miss Scare-All)” nie tylko znalazły sobie miejsce w radiowych audycjach, ale także przyciągały kobiety, które raczej stronią od muzyki metalowej. Peter: Nie było żadnych założeń dotyczących charakteru tej płyty. Napisałem trochę utworów, przyniosłem je do studia i powiedziałem: „Zróbmy z nimi to, na co tylko przyjdzie nam ochota”. Wiedziałem, że tylko w ten sposób może powstać coś wiarygodnego. Nasi fani od razu by się zorientowali, gdybyśmy próbowali wcisnąć im coś, co powstało według z góry przyjętego planu. Wiesz, rzucasz kości i patrzysz, co wypadnie. Nic nie da się przewidzieć.
„Bloody Kisses” został wydany 17 sierpnia 1993 roku i wszedł na listę Billboardu – uplasował się w okolicach dolnej dwudziestki całego zestawienia. Był to pierwszy album w całym dorobku wytwórni Roadrunner, który osiągnął w kilkanaście miesięcy po ukazaniu się status platynowej płyty. To także płyta, która przyniosła ze sobą dwa największe (wspomniane powyżej) przeboje Type O Negative, bez których żaden koncert Steele’a i spółki nie miał prawa się odbyć. „Bloody Kisses” okazał się dla zespołu zupełnie nową jakością i przede wszystkim odejściem od hardcore’owej przeszłości, zwrotem ku muzyce wciąż ciężkiej, ale bardziej melodyjnej i nastrojowej.

Sztuka,którą lubię i raduje serce….

Promocja „Bloody Kisses” to dwa lata intensywnego, wyczerpującego dla zespołu koncertowania. Type O Negative radził sobie świetnie, ale Peter lubił kokietować, twierdząc, że wcale nie starają się i nie chcą być gwiazdami rocka: uważam, że jesteśmy naprawdę bardzo słabymi muzykami i ludzie, którzy nas słuchają, muszą mieć problemy ze słuchem. Przejawem kokieterii było także umieszczenie we wkładce do „Bloody Kisses” następującej sentencji: Nie mylcie braku talentu z geniuszem. W tej sprawie głos zabrał Josh: Myślę, że wszystkie zespoły na świecie są przeceniane, wywyższane z niewiadomych powodów. Tymczasem muzycy to prawdopodobnie najgłupsi ludzie na ziemi. Dlaczego wszyscy właśnie na muzyków patrzą z takim uwielbieniem? Każdy muzyk to po prostu zwykły człowiek, ale uwielbienie, z którym się spotyka, na pewno nie jest zwykłe i normalne. Dzięki temu nie ma ludzi bardziej zadufanych w sobie niż muzycy. Owszem, powinno się szanować innych ludzi, ale czym innym jest uważanie ich za lepszych od całej reszty, wywyższanie graniczące z kultem niemal religijnym.
Podczas trasy koncerowej promującej „Bloody Kisses” zespół niejednokrotnie miał problemy, ponieważ Steele nie jeden raz na koncertach obrywał przedmiotami rzucanymi z publiczności. Raz został trafiony zużytym tamponem: Dostałem w oko – wspominał. Leciały też niedopałki, butelki i inne śmieci, ale na szczęście nie cegły – nie było aż tak źle. Zespół koncertował w towarzystwie takich tuzów metalu jak Pantera, Danzig, Godflesh, Queensrÿche czy Mötley Crüe. Ze szczególnie złym przyjęciem grupa spotkała się podczas pięciu występów, zagranych w kwietniu 1994 roku z legendą industrialu, Nine Inch Nails. Te występy były prawdziwym niewypałem i błędem – wspominał po latach Steele – publiczność NIN spodziewała się od nas typowych industrialnych dźwięków, których my nie byliśmy w stanie im zapewnić. Spotkało nas wtedy przyjęcie najgorsze z możliwych. Tak to jest, jak się występuje przed publicznością zakochaną w tej muzyce – oni spodziewali się dwustu uderzeń na minutę, a nie dwudziestu, które my wykonywaliśmy. W dwa lata po tych wydarzeniach, Peter zapytany w jednym z wywiadów o to, czy muzyka Pantery lub NIN w jakiś sposób twórczo go zainspirowała, odpowiedział: Czułem się oczywiście zaszczycony faktem, że mogę występować u boku wszystkich tych grup. Ale inspiracji do moich utworów szukam wyłącznie w moim sercu. Źródłem mojej muzyki jest to, co dzieje się we mnie w środku.
Mimo rozmaitych przykrych doświadczeń związanych z koncertowaniem, promocja medialna płyty zbudowała ich silną pozycję w świecie klimatycznego metalu. Zespół został zaakceptowany przez MTV, skrócone wersje utworów trafiały na playlisty radiowe, interesowała się nimi także prasa muzyczna. Rozwojowi popularności nie zaszkodziło nawet odejście perkusisty Sala Abruscato, który jeszcze w 1993 roku postanowił wesprzeć grupę Life Of Agony w nagrywaniu debiutanckiego albumu „River Runs Red” (wyprodukowanego zresztą przez Josha Silvera), a rok później został jej członkiem na stałe. Peter: Myślę, że Sal odszedł, bo chciał grać w jakimś młodszym zespole. To świetny bębniarz, ale chciał grać inną muzykę, pójść w innym kierunku. Przy zestawie perkusyjnym Sala zastąpił jego dotychczasowy techniczny – Johnny Kelly, pieszczotliwie obdarzany przez kolegów z grupy takimi określeniami jak Pretty Boy, Bitch, The Hammock czy Sucker.

1 thought on “Type O Negative – pierwsza polska biografia ( część 4 )

  1. Muzyka metalowa jest dość kontrowersyjna, można ją kochać albo nienawidzić . Doom i gothic metal jaką wykonuje Type o negative jest dość mroczna, ale zapisała wiele miłych wspomnień w mojej pamięci.

Comments are closed.

Copyright © All rights reserved. | Newsphere by AF themes.